zdjęcia: Maciej Kułakowski
Dres Bohema
Z Francisem Thorburnem rozmawiała Anka Mituś
Brytyjski
rzeźbiarz i performer Francis Thorburn zasłynął jako Minister
Alternatywnego Transportu. Swoje akcje realizuje w przestrzeni
miejskiej angażując przechodniów w błazeńskie pochody, w
których absurd i ekstrawagancja łączą się z rytualną formą
procesji i epickim rozmachem. Centralną rolę odgrywają w nich
skonstruowane przez artystę spektakularne wehikuły napędzane siłą
ludzkich mięśni.
We
wrocławskim preformansie „Fiat 126 MK DRP1800 18202764" grupa
rozbawionych półnagich facetów, ubranych jedynie w śmieszne
sportowe czapki, spodenki i skarpety, pchała główną ulicą dziwny
pojazd. Czym jest to, co nazywasz “dres bohemą”? “Dres” to
przecież polskie słowo, prawda?
Dres
Bohema to odpowiedź na potrzebę nowego uniformu dla Sieci
Alternatywnego Transportu (ATN), który to problem chciałem
rozwiązać budując swój pierwszy pojazd w Polsce - “Fiat 126 MK
DRP1800 18202764”. Zainspirowała mnie grupa społeczna, którą
nazywacie w Polsce “dresami”, a my w Anglii “ chavs”,
“pikies”, “scallies”, lista jest długa. Człon “bohema”
pojawił się w celu przekształcenia utartych konotacji określenia
„dresy”. Chodziło o to, żeby zdezorientować odbiorcę i nieco
je rozmazać, jednak tak, żeby nie straciło całkiem czytelności.
Do napędzania moich rzeźb-pojazdów podczas performansów,
wykorzystuję zwykle grupy męskie. Tworzą oni za każdym razem coś
w rodzaju plemienia wyróżniającego się strojem. Sądzę że „dres
bohema”, wykorzystując nietypowe wzorce męskości i stadną
mentalność do pozytywnego działania, rzuca absurdalne i
prześmiewcze wyzwanie wartości/przydatności takich kategorii, jak
„dresiarstwo”. Ostatecznie definiuje ona człowieka jako
człowieka, nie jako dresa. Jest apelem o solidarność i przełamanie
bezwartościowych społecznych podziałów, które są źródłem
braku empatii pomiędzy ludźmi.
Twoja
żona pochodzi z Polski. Wiesz zatem doskonale, co w języku polskim
znaczy “dres” - to pejoratywne określenie osób należących do
rozpoznawalnej społecznej grupy, marnie sytuowanych, pozbawionych
wykształcenia, przeważnie bezrobotnych, a więc ekonomicznie i
kulturowo pozbawionych znaczenia. Czy używając tanich podróbek
znanych marek sportowych, chciałeś wskazać na te zjawiska i
wykluczenie miejskich społeczności?
W
idealnym świecie użyłbym autentyków z górnej półki.
Najdroższych spodenek, skarpet, czapeczek i pasujących butów, ale
niestety mimo hojnego wsparcia BWA Wrocław i miasta, lwią część
budżetu na materiały pochłonęła produkcja rzeźby. Wydawanie
większych sum na stroje, które miały jedynie imitować dres,
wydało mi się nieproporcjonalne do osiągniętego efektu. Co
ciekawe, zarówno brytyjska, jak i polska subkultura dresiarska
przywiązuje dużą rolę do ceny ubioru, która wydaje się
wyznacznikiem statusu. Wydaje się absurdalne, że ludzie bezrobotni
i gorzej sytuowani społecznie, są tak skorzy do wyrzucania
pieniędzy na tak drogie rzeczy po to tylko, żeby zaznaczyć pozycję
w grupie. Kiedy skończyłem studia na akademii, przez pewien okres
byłem bezrobotny. Co tydzień musiałem chodzić do pośredniaka,
żeby się rejestrować i ubiegać o moją rządową zapomogę.
Zawsze byłem zaskoczony i rozbawiony ilością nowiuteńkich Nike'ów
i dresów, które nosili petenci tej instytucji. Może się to
wydawać śmieszne, ale to objaw wynaturzonego społeczeństwa
konsumpcyjnego, w którego rozwój wszyscy czasami inwestujemy.
Performans
odbył się 1 maja, dlaczego? Jakie znaczenie miał dla ciebie
kontekst Święta Pracy?
Szczerze?
Musiałem przeprowadzić performans w tym dniu, bo w innym trudniej
byłoby uzyskać zgodę od miasta na organizację tego typu
przemarszu. Wykorzystałem zatem prawo do protestu ze względów
logistycznych. Inna sprawa to, że Święto Pracy idealnie łączy
się z koncepcją i językiem wizualnym, którego się trzymam. Praca
jest w moich performansach estetycznie bardzo ważna, w końcu
pojazdy napędzają „ludzkie chomiki”. Przez wykorzystanie
ciężkiej pracy w moich działaniach chciałem zwrócić uwagę na
problem wpływu i kierunku, jaki technologie nadają współczesnej
komunikacji, biznesowi i stylowi życia. Mam na myśli zanik
fizyczności i pracy w codziennym życiu społeczeństw. Człowieka
zastępuje maszyna, rozmowę zastępuje SMS. Z kolejnym krokiem
technologicznego postępu postępuje też separacja od naszej
fizycznej rzeczywistości. Do czego to prowadzi?
Twoje
prace mają być zabawne, więc jest pewna dwuznaczność w
przedstawieniu pracy w twoich wehikułach. Zmieniasz ludzi w chomiki.
W tym kontekście również dres jest śmiesznym uniformem...
Humor
jest rodzajem narzędzia, którym posługuję się w moich
performansach. Celem jest sprowokowanie bezpośredniej interakcji z
publicznością. Absurdalne stroje, obiekty i działania są
dwuznaczne, gdyż nie nazywają siebie “dziełem sztuki”.
Śmieszność jest sygnałem dostępności. Maskuje na chwilę
poważne społeczno-polityczne podteksty pracy i pozwala, mam
nadzieję, na głębsze zaangażowanie, o ile widz zdecyduje się
włączyć. Bezsens moich procesji ma sprowokować widza do
kwestionowania sensów. Ostatecznie element absurdu powinien służyć
do podważania struktur i instytucji, którym podlegamy w codziennym
doświadczeniu. To rebelia na wesoło.